Scofferchef w sposób oczywisty nawiązuje do Masterchefa, z tą jednak różnicą, że wychwala pod niebiosa proste i niekoniecznie zdrowe potrawy. Przepisy są sprawdzone i autorka faktycznie je poleca. Jednakże gotowanie ze Scofferchefem pełne jest ironii i kpiny z co bardziej udziwnionych potraw. Blog adresowany jest też do osób poszukujących ciekawych informacji kulinarnych z kraju i ze świata.

Świat Dysku od kuchni. Klatchańska kawa, orakh, skubbo, paszteciki Dibblera, zapiekanka oracza i inne specjały

Lista filmów kulinarnych

Niebiańska Zupa Biedronki i Czarnego Kota

wtorek, 8 września 2020


Sałatka - słowo klucz każdej szanującej się imprezy. Zapychacze i alkohol to zupełnie inna bajka. Domówka, parapetówka, urodziny, imieniny, rodzinnie czy koleżeńsko, balangowo czy bardziej oficjalnie - sałatka musi być i już. Nie wiesz co dać gościom do jedzenia? Zrób sałatkę. Nie masz pomysłu co zabrać na imprezę składkową? Zrób sałatkę. Wigilia klasowa, studencka, pracownicza? Nie męcz się z barszczem czy śledziami - zrób sałatkę. Jest Ci smutno? Zrób sałatkę. Głodny? Zjedz sałatkę!
No dobra, teraz pozostaje tylko znalezienie takiej sałatki, przy której człowiek się nie narobi, a która będzie zarazem smaczna, tania i efektowna. I w ten sposób dotarliśmy do dwóch fantastycznie dobranych słów: sałatka porowa.
Podstawowymi składnikami tej sałatki wielowarzywnej jest por, kukurydza, fasola czerwona, groszek i majonez. To jest absolutne minimum. 
W zależności od tego jak potraktujemy pora możemy mieć sałatkę łagodną bądź ostrą. To Ty i tylko Ty decydujesz o stanie podniebienia swoich gości.

Składniki:

  • por
  • kukurydza z puszki
  • fasola czerwona z puszki
  • groszek zielony z puszki albo mrożony (im drobniejszy tym smaczniejszy)
  • ogórek świeży lub kiszony
  • oliwki czarne
  • oliwki zielone (mogą być z nadzieniem paprykowym)
  • majonez 
  • opcjonalnie papryka czerwona (by dodać koloru) lub chili (by dodać pikanterii)
  • sól
  • pieprz


Przygotowanie:

Zawartość z puszek (kukurydza, fasola czerwona, groszek) przesypujemy na duże sitko, płuczemy wszystko pod bieżącą wodą (zimną!). Jeśli decydujemy się na groszek mrożony, wtedy należy pamiętać, by gotować go bez przykrycia (tak robimy ze wszystkimi zielonymi warzywami, jeśli chcemy zachować ich piękny, zielony kolor), a po ugotowaniu porządnie wystudzić (uwierzcie mi na słowo: ciepły groszek z majonezem to jest naprawdę kiepski pomysł).
Pora kroimy w całości na cienkie krążki (im cieńsze tym lepiej), które następnie palcami rozwarstwiamy. Jeśli chcemy złagodzić ostry smak świeżego pora, musimy go sparzyć (czyli polewamy go przez chwilę wrzątkiem).
Ogórka kroimy według własnych upodobań (byle nie w drobną kostkę).
Oliwki możemy podać na bogato czyli w całości bądź oszczędnie czyli przepoławiamy.
Papryka według własnego widzimisie.
Wszystko wrzucamy do dużej miski, dodajemy sól, pieprz oraz przynajmniej dwie łyżki majonezu. Mieszamy i voilà! Danie gotowe, goście wniebowzięci.

Zdjęcia: Scoffer

niedziela, 12 lipca 2020

Smaczny, prosty i elegancki obiad do przygotowania w max. 30 minut. Czyli jak z lenistwa uczynić zaletę i przygotować zdrowy i pożywny obiad dla całej rodziny. A nagrodą niech będzie: oszołomienie, szok i niedowierzanie (kolejność dowolna) wyżej wspomnianej, szacownej familii.
W czym tkwi sekret? Dlaczego to proste danie tak cieszy oko i podniebienie? A no właśnie, moi mili, słowem klucz jest tutaj przymiotnik: proste. Sekret jak zwykle tkwi w prostocie. Po prostu: łosoś, ziemniaki i sałata w najprostszym wydaniu. Ryba, jak to zwykle z rybami bywa, żąda obecności soli (spróbujcie zjeść ze smakiem rybę bez soli, powodzenia!). Łososia los złączył dodatkowo z cytryną. Rozdzielanie tych dwojga jest więc posunięciem wysoce nieroztropnym. Tam gdzie łosoś, tam musi być i cytryna. Sprawa wydaje się oczywista: łosoś, jako wyjątkowo tłusta ryba, najlepiej smakuje z solą i cytryną. Nie ma tu miejsca na łososia w pistacjach, amaretto, tajskim sosie, z pesto czy (o zgrozo!) w sosie miodowo-sojowym. Po co wszystko komplikować, skoro łosoś sam z siebie rozpływa się w ustach?

Składniki:

  • łosoś
  • ziemniaczki (czyli pieszczotliwa nazwa na małe ziemniaki)
  • sałata masłowa (na zdjęciu jest też trochę sałaty rzymskiej)
  • olej (rzepakowy albo słonecznikowy)
  • ocet winny z czerwonego wina
  • czosnek
  • vegeta
  • sól
  • cytryna

Przygotowanie:

ZIEMNIACZKI
Zaczynamy od ziemniaków, bo ich przygotowanie zajmuje najwięcej czasu (no może poza sałatą, ale na jej przygotowanie będziemy mieć ponad 20 minut - gdy ziemniaki będą się gotować, a łosoś będzie się piekł w kombiwarze).
Start. Ziemniaki obieramy ze skórki, płuczemy, zalewamy gorącą wodą, ewentualnie jeśli są zbyt duże - przepoławiamy lub kroimy w ćwiartki. Nastawiamy na 20 minut, najpierw na większym ogniu, a gdy zaczną się gotować zmniejszamy na średni bądź mały płomień (tak, żeby woda sobie w spokoju mogła bulgotać). Po 15 minutach dodajemy soli. Po 20 minutach ziemniaczki odcedzamy i przekładamy do kombiwaru. Pieczemy je do momentu, aż skórka się ładnie przyrumieni - czyli kilka minut przy temperaturze ok. 220°C.
Do ziemniaczków polecam sos czosnkowy lub sos pesto (tutaj).

ŁOSOŚ
Rybę płuczemy pod bieżącą, zimną wodą. Nacieramy solą, wkładamy do folii do pieczenia (rękaw albo torebka - w zależności od ilości i wielkości filetów) i wyciskamy na łososia dużo soku z cytryny. Pieczemy w kombiwarze w temperaturze ok. 220°C przez ok. 20-25 minut (w zależności od grubości ryby). Przed podaniem ponownie skrapiamy łososia sokiem z cytryny.

SAŁATA
Sałatę dokładnie płuczemy w zimnej wodzie, suszymy, rwiemy liście (choć przyznam szczerze, że rzymską kroję w ręku) i kolejny raz ulegamy pokusie zjadając najmłodsze listki z samego środka (bo są najlepsze!). Następnie przygotowujemy sos, chociaż chyba właściwszym określeniem byłby dressing czosnkowy. Potrzebujemy do tego: wyciśniętego przez praskę czosnku (wystarczy jeden ząbek; można oczywiście więcej, jeśli chcecie mieć więcej wolnej przestrzeni w komunikacji miejskiej*), co najmniej 1/4 szklanki oleju (tylko nie dodawajcie oliwy z oliwy, bo jej specyficzny smak wszystko zepsuje), 2 łyżeczki octu winnego, szczyptę soli i tyle samo vegety. Wszystko wlewacie do kubka lub salaterki i dokładnie ze sobą mieszacie, najlepiej przy użyciu blendera (chociaż mocny, ręczny spieniacz do mleka też daje radę)**. Dressing dodajemy do sałaty na chwilę przed podaniem do stołu, gdyż sałata masłowa jest bardzo delikatna. To taka księżniczka na ziarnku grochu wśród innych sałat.

* Jeśli jednak nie chcecie zabijać współpasażerów swym oddechem polecam zjeść jabłko, a najlepiej dwa. Pomaga też natka z pietruszki. Ładnie wygląda na zębach. Tak wiosennie.
**Moja teściowa ma na to inny sposób: wszystkie składniki (oprócz sałaty) wlewa do słoika, dodaje trochę ciepłej wody, słoik zakręca i energicznie nim potrząsa. Trzeba przyznać, że sól się ładnie rozpuszcza i całość jest dobrze wymieszana, jednak łatwo można przesadzić z wodą i zbyt rozwodnić esencję.

Zdjęcie: Scoffer

wtorek, 19 maja 2020


Dobrze przyrządzone mięso mielone to połowa sukcesu takich dań jak tortilla i pita. Nie ma bowiem nic gorszego niż mięso bez smaku i to w dodatku źle wysmażone. Poniżej podaję Wam mój popisowy przepis na mięso mielone. Tak przyrządzone mięso pasuje do naprawdę wielu dań: wspomnianej już tortilli i pity, makaronu, ryżu, do zwykłych zapiekanek i jako farsz do zapiekanek z cukinii. Jest to też niezwykle smaczna alternatywa dla kotleta mielonego. Dobrze wtedy mięso podać z sosem majonezowo-czosnkowym (przepis tutaj).

Składniki:

  • 500 g mięsa mielonego wieprzowego z szynki albo łopatki (jeśli wyjdzie za dużo to najwyżej resztę zamrozicie i będziecie mieli na dwa obiady), może być też kurczak albo indyk (delikatniejszy smak mięsa)
  • 1/2 opakowania przyprawy do kurczaka (ja kupuję złocistą, ale niestety producent zmienił skład i to nie jest już to samo co kiedyś. Zbyt pikantna. Przymierzam się więc do zrobienia własnej przyprawy. Jeśli uda mi się uzyskać idealne proporcje to się z Wami oczywiście podzielę:)
  • 3 duże ząbki czosnku
  • 1 płaska łyżeczka soli (jak ktoś woli mniej słone to wystarczy dodać 1/2 łyżeczki)
  • olej rzepakowy

Przygotowanie:

Do dużej miski (albo głębokiego talerza) wkładamy mięso, zasypujemy przyprawą do kurczaka i dodajemy sól. Obieramy czosnek, ząbki przekrawamy na pół i wyciskamy w prasce bezpośrednio na mięso. Wszystko porządnie mieszamy*, przykrywamy talerzem i wstawiamy do lodówki. Najlepiej jakby mogło tam stać co najmniej pół dnia, wtedy mięso porządnie przejdzie smakiem i zapachem przypraw.
Rozgrzewamy dużą patelnię (średni gaz), wlewamy olej, czekamy aż się podgrzeje i wrzucamy mięso. Skrupulatnie rozdrabniamy je łopatką kuchenną (to bardzo ważna czynność, więc proszę tego nie bagatelizować!) i co jakiś czas mieszamy, aby się równomiernie przypa... eee przysmażyło. Dobrze rozdrobnione i wysmażone mięso powinno wyglądać tak jak na poniższym zdjęciu. Polecam!


*I tutaj dochodzimy do problematycznej kwestii: jak dobrze wymieszać mięso? Ja to robię rękami, gdyż łyżką po prostu nie da się tego porządnie wykonać. Ale gdy ktoś spoza najbliższego otoczenia patrzy mi na ręce - używam tej nieszczęsnej łyżki - jakoś rękawiczki do mnie nie przemawiają. Po prostu stawiam się w sytuacji mojego gościa, u którego takie przygotowywanie potrawy może budzić obrzydzenie. Ręce powinny być dokładnie wyszorowane, łącznie z paznokciami. Ale ile osób, tak naprawdę, przestrzega tych wytycznych?

Zdjęcia: Scoffer

poniedziałek, 18 maja 2020


Składniki:

  • 1 puszka czerwonej fasoli
  • 1 puszka kukurydzy
  • 1 puszka zielonego groszku
  • 10 czarnych oliwek
  • 10 zielonych oliwek nadziewanych papryką
  • 5 marynowanych pieczarek
  • 5 parówek
  • łyżka oleju
  • sól
  • pieprz

Przygotowanie:

Ma być szybko, sprawnie i bez zbędnego bałaganu. Jak w wojsku. Parówki kroimy w ręku (oszczędność czasu i deski) i wrzucamy na gorący olej. Smażymy dopóki nie zarumienią się od nadmiaru wrażeń. 
Pomiędzy jednym a drugim machnięciem drewnianej łyżki szybko otwieramy przygotowane wcześniej puszki i słoiki. Wysypujemy zawartość na duże sitko (w przypadku oliwek i pieczarek wyjmujemy ich rozsądną ilość, a resztę zjadamy). Płuczemy wszystko pod zimną wodą, by pozbyć się konserwowego zapachu i smaku. 
To wszystko jednak pozory, nie dajcie się zmylić! Naszą prawdziwą misją jest bowiem uwolnienie czerwonej fasolki od tej okropnej bordowej mazi, w której jest zatopiona. Co to w ogóle ma być? Sos własny? Ktoś w ogóle coś robi z tej brei? Doprawdy, jedyne co można z tym zrobić to dodać to na listę "Obrzydliwości Nuggana".
A wracając do tematu: na koniec wrzucamy wszystko na patelnię i podgrzewamy. Albo i nie. W końcu to wolny kraj. Jeśli chcemy, możemy w tym momencie dodać trochę soli i pieprzu, żeby życie miało smaczek. No i to by było na tyle. Baza gotowa, a więc smacznego!

Zdjęcie: Scoffer

środa, 18 marca 2020

Świeży słonecznik, wędzone szprotki, spyrka i dobra czekolada

Jedzenie uzależnia? To chyba żadna nowość. Są jednak ludzie, którzy potrafią się temu oprzeć. Ale czy jest ktoś, kto potrafi przestać skubać świeży słonecznik? Wiecie co mam na myśli. Oczywiście, potrafimy się powstrzymać, gdy jest to konieczne, ale wewnętrzne ja mówi: skub, skub, skub, aż do końca. Takie jedzenie równie dobrze można nazwać: Jeszcze Tylko Troszeczkę. 
Najgorzej sobie z tym radzą perfekcjoniści. Nie mogą znieść widoku pojedynczego ziarna w oskubanej przestrzeni słonecznika. Zauważyliście, że wyznaczamy sobie zakres skubania? A potem go pogłębiamy? Czyż to nie fascynujące? 
Oprócz słonecznika niezwykle groźnymi uzależniaczami są świeże, wędzone szprotki. Te to potrafią dać w ość. Mówisz sobie stanowczo: to ostatnia i koniec! Ale popadasz w automatyzm: obrać ze skóry, przepołowić, oddzielić kręgosłup, wywalić brzuszek, zjeść i następna.
Kolejnym oskarżonym jest podstępna spyrka. Jeszcze nie zdąży dobrze wyschnąć na piecu, a już jej nie ma. Człowiek podchodzi, by sobie tylko troszkę uszczknąć. Tylko tak do smaku. I naprawdę jest niezwykle zdziwiony, że spyrka wprost niknie w oczach. Jak to się dzieje? Przecież ukroiłem tylko taki cieniutki plasterek.. to było takie dobre... słone i mięsne... takie dobre... jak ukroję jeszcze mały kawałek... no przecież jest jeszcze tego całkiem sporo... nikt nie zauważy... a zresztą to moja spyrka i mogę z nią robić co zechcę! .... a właśnie, że zjem całą od razu! I kto mi niby zabroni?! (Niestety tak było w przypadku spyrki, której zdjęcie miało godnie zawisnąć na tymże blogu. Niestety, zanim zdążyło powstać, Scoffer po prostu ją pożarł. Z każdym kęsem mówisz sobie, że to już ostatni, że zaraz zrobisz to zdjęcie, że ten kawałek trochę krzywo się ukroił, że trzeba powtórzyć, wyrównać, że zdjęcie zrobisz jutro itd. itp. Dlatego zdjęcia cienko pokrojonej spyrki na razie nie będzie, bardzo mi przykro, ale była po prostu zbyt dobra).
A ostatnim winnym jest królowa uzależnień, czyli czekolada. Cóż... prawda jest taka, że naprawdę dobra czekolada wymaga od człowieka naprawdę silnej woli. Tylko jedna kostka czekolady? Serio?! Trzeba mieć żelazną wolę, by zjeść tylko jedną kostkę rozpływającego się w ustach raju. Hmm... może warto się zastanowić jak przerażającym człowiekiem jest ktoś kto posiada taką siłę woli? Brrr to taki jakby kulinarny masochista.
I na tym na razie skończymy. Propozycje kolejnych jedzeniowych uzależniaczy będą bardzo mile widziane w komentarzach:)

Zdjęcie spyrki wykonał: Scoffer 

wtorek, 18 lutego 2020

Gotuj z Pratchettem! Tylko tutaj najzabawniejsze kulinarne cytaty z książek Terry'ego Pratchetta. W programie m.in. klatchańska kawa, orakh, skubbo, paszteciki i kiełbaski Dibblera, curry, zapiekanka oracza, chleb krasnoludów i inne specjały, których po prostu nie można przegapić. 
Świat Dysku od kuchni, czyli starannie wyselekcjonowane teksty z dużą dozą absurdu i oczywiście słynną Pratchettowską ironią. Nie zabraknie tu też życiowych rad, zwłaszcza dla osób chcących spróbować miejscowych specjałów czy pragnących przejść na dietę. Gorąco zachęcam do lektury;)

Na początek trochę o chlebie krasnoludów

"Chleb krasnoludów był doprawdy cudowny: nikt nie cierpiał głodu, jeśli miał choć trochę chleba krasnoludów do uniknięcia. Wystarczyło popatrzeć na niego przez chwilę, a natychmiast przychodziło człowiekowi do głowy mnóstwo innych rzeczy, które wolałby zjeść. Własne buty, na przykład. Góry. Owce na surowo. Swoje stopy".
Terry Pratchett "Wyprawa czarownic" 

"- Założę się, że dawno też nie kosztowaliście porządnego chleba krasnoludów…
Oczy rzecznika zaszły mgłą…
- Pieczonego z najdrobniejszego grysu startego na kamieniach, takiego, po jakim skakały wasze matki - mówiła dalej babcia. Krasnoludy westchnęły chóralnie.
- Tutaj nie można go dostać - poskarżył się ze spuszczoną głową rzecznik. - Chyba woda jest nie taka albo co. Zanim parę lat minie, rozpada się na kawałki.
- Dodają do niego mąki - dodał zgryźliwie inny krasnolud.
- Nawet gorzej. Piekarz w Genoi dodaje jeszcze suszone owoce - oświadczył ze zgrozą trzeci.
- No tak… - Babcia zatarła ręce. - Może będę w stanie wam pomóc. Mamy chyba niewielki zapasik chleba krasnoludów.
- Nie… To nie może być prawdziwy chleb krasnoludów - odparł smętnie rzecznik. - Prawdziwy chleb krasnoludów trzeba wrzucać do rzek i suszyć, siedzieć na nim i zostawiać, patrzyć na niego codziennie i odkładać znowu. W tych okolicach po prostu takiego nie ma.
- Być może to wasz szczęśliwy dzień… - pocieszyła go babcia Weatherwax.
- Szczerze mówiąc - dodała niania Ogg - wydaje mi się, że kot nasiusiał na część tego chleba.
Rzecznik krasnoludów uniósł głowę. Oczy mu błyszczały.
- Poważnie?"
Terry Pratchett "Wyprawa czarownic" 

"... siedziały w koło i wpatrywały się w chleb krasnoludów, jakby konsumowały go wzrokiem, co jest najlepszym sposobem konsumpcji chleba krasnoludów. (...) Jak stwierdziła babcia, długo trzeba by szukać, żeby znaleźć coś bardziej realnego niż chleb krasnoludów".
Terry Pratchett "Wyprawa czarownic" 

"Jedyną pozytywną opinią, jaką można by wyrazić o rozmaitym leżącym wokół pieczywie, była ta, że jest pewnie tak samo jadalne jak w dniu, gdy zostało upieczone. Chociaż lepszym określeniem byłoby "wykute". Chleb krasnoludów wykorzystywany był jako posiłek tylko w ostateczności, a służył także jako broń i waluta. Krasnoludy, o ile Vimes się orientował, nie należały do osobników religijnych, jednak sposób, w jaki myślały o chlebie był temu bliski".
Terry Pratchett "Piąty elefant"

Niania Ogg i alkohol

"Niania Ogg pociągnęła z butelki pachnącej jabłkami i radosną śmiercią mózgu".
Terry Pratchett "Maskarada"  

"Niewielu ludzi w ogóle kosztowało domowej brandy niani Ogg. Był to wyczyn technicznie niemożliwy. Kiedy tylko płyn trafiał do ciepłego wnętrza jamy ustnej, natychmiast zmieniał się w opary. Piło się go przez zatoki".
Terry Pratchett "Carpe Jugulum"

"Ściśle biorąc, nie była to whisky, i ściśle biorąc nie był to gin, ale za to przezroczysta ciecz miała dokładnie 90% zawartości alkoholu i dawała pocieszenie w przykrych chwilach około trzeciej nad ranem, kiedy człowiek budzi się i nie pamięta kim jest. Po szklaneczce przezroczystej cieczy wprawdzie dalej nie pamiętał, ale to już nie przeszkadzało, bo i tak był już kimś innym".
Terry Pratchett "Panowie i damy"

Gotuj z Albertem - służącym doskonałym

"Susan zerknęła na skwierczącą zawartość wielkiej patelni. Nie był to obraz, który należy oglądać z pustym żołądkiem, choć prawdopodobnie mógł do niego doprowadzić. Albert potrafił sprawić, by jajko pożałowało, że zostało kiedyś zniesione.
- Nie masz żadnego musli?
- Czy to jakaś odmiana kiełbasy? - spytał podejrzliwie Albert.
- To coś z orzechami i ziarnami.
- Jest tłuszcz?
- Chyba nie.
- No to jak można to usmażyć?
- Tego się nie smaży.
- I coś takiego nazywasz śniadaniem?
- Nie trzeba smażyć jedzenia, żeby było śniadaniem. Wspominałeś przecież o owsiance, a owsianki się nie smaży…
- Kto to powiedział?
- To może gotowane jajko?
- Gdzie tam. Gotowanie jest na nic, nie zabija wszystkich zarazków.
- UGOTUJ MI JAJKO, ALBERCIE".
Terry Pratchett "Muzyka duszy"

Substancje w miarę płynne, których smaku nie da się zapomnieć. Chyba, że wstąpisz do Ligi Cudzoziemskiej

"Klatchiańska kawa ma lepsze działanie trzeźwiące niż nieoczekiwana brązowa koperta od inspektora podatkowego. Entuzjaści tego napoju pamiętają, żeby przed skosztowaniem najpierw solidnie się upić, ponieważ klatchiańska kawa przenosi człowieka do trzeźwości, a jeśli nie był ostrożny, to na drugą stronę, gdzie umysł ludzki błądzić nie powinien".
Terry Pratchett "Zbrojni"

"Goście przyglądali się jej przez jakiś czas, sącząc kawę na przemian z pustynnym orakh. Napój ten, przyrządzany z soku kaktusa i jadu skorpionów, jest jednym z najmocniejszych alkoholowych trunków we wszechświecie. Jednak pustynni nomadzi nie piją go dla oszałamiającego działania. Piją, by złagodzić nieco efekty klatchiańskiej kawy.
Nie dlatego, że można ją wykorzystywać do uszczelniania dachów. Nie dlatego, że przez niewprawny żołądek przebija się niczym rozżarzona kula przez płynne masło. Klatchiańska kawa robi coś gorsze.
Sprowadza na ludzi knurd*.
*(...) stan knurdności nie jest tym samym, co trzeźwość. Trzeźwość można porównać do kąpieli w wacie. Knurdność zdziera wszelkie iluzje, rozwiewa całą uspokajającą różową mgiełkę, w jakiej ludzie normalnie spędzają cale życie. I pozwala im po raz pierwszy widzieć i myśleć z absolutną klarownością. Potem, kiedy już trochę powrzeszczą, dobrze pilnują, żeby nigdy więcej nie sknurdnieć".
Terry Pratchett "Czarodzicielstwo"

"Ridcully mlasnął z satysfakcją.
- My w Ankh-Morpork wiemy, z czego się robi piwo - stwierdził.
Magowie pokiwali głowami - rzeczywiście wiedzieli. Dlatego pili gin z tonikiem".
Terry Pratchett "Muzyka duszy"

"Miała gęstość i barwę prawdziwej wody z Ankh - za mocnej, żeby ją pić, za rzadkiej, żeby orać".
Terry Pratchett "Równoumagicznienie"

"Stibbons przez cale tygodnie szlifował soczewki i dmuchał szkło, aż w końcu zbudował urządzenie, które pokazywało gigantyczną liczbę maleńkich zwierzątek żyjących w kropli wody z rzeki Ankh. Nadrektor popatrzył i stwierdził, że wszystko, w czym może istnieć tak wiele życia, musi być zdrowe".  
Terry Pratchett "Muzyka duszy"

"Każda knajpa w multiversum dysponuje podobnym zestawem: półkami lepkich butelek o dziwacznych kształtach, zawierających nie tylko płyny o egzotycznych nazwach, często zielone albo niebieskie, ale też rozmaite przedmioty, do przechowywania których zwykłe butelki by się nie zniżyły. Na przykład całe owoce, gałązki, a w ekstremalnych przypadkach nawet nieduże utopione jaszczurki. Nikt nie wie, dlaczego barmani trzymają je w takich ilościach, zwłaszcza że wszystkie te napoje smakują jak melasa rozpuszczona w terpentynie. Istnieje hipoteza, że marzą o dniu, kiedy ktoś wejdzie z ulicy, zamówi Brzoskwiniowy Kordiał z Aromatem Mięty i w ciągu jednej nocy lokal stanie się miejscem, gdzie Wypada Bywać". 
Terry Pratchett "Mort"

To takie życiowe!

"Każdy doświadczony podróżnik szybko uczy się unikać wszystkiego, czym jest częstowany jako „miejscową specjalnością”. Termin ten oznacza po prostu danie tak niesmaczne, że ludzie żyjący w dowolnym innym miejscu woleliby raczej odgryźć sobie nogi, niż je zjeść. Ale mimo to gospodarze wciąż naciskają na gości z daleka: „Proszę, spróbuj tej głowy psa nadziewanej zmacerowaną kapustą i wieprzowymi ryjami — to miejscowa specjalność”.
Terry Pratchett "Ostatni kontynent"

"Pewnego dnia, kiedy pan Królik był niegrzeczny, spojrzał przez płot na pole farmera Freda. Pole pełne było świeżej sałaty. A pan Królik nie był pełen sałaty. Czuł, że to nie jest w porządku".
Terry Pratchett "Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury"

"Pan Królik ma wielu przyjaciół. Ale największym przyjacielem pana Królika jest jedzenie". 
Terry Pratchett "Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury" 

"Pogrzebała wewnątrz, wśród smętnych resztek brązowego papieru, i wyjęła czekoladkę. Od nikogo przecież nie można wymagać, żeby nie zjadł tylko jednej jedynej czekoladki.
Włożyła ją do ust.
Do licha, do licha, do licha, do licha! To był nugat! Jedyna czekoladka na dzisiaj, a w środku przeklęty sztuczny przeklęty różowo-biały przeklęty słodki nugat!
Nie można od nikogo wymagać, by uznał, że coś takiego się liczy*.
*To prawda. Czekoladka, której człowiek nie miał ochoty zjeść, nie liczy się jako czekoladka. To odkrycie pochodzi z tej samej dziedziny fizyki kulinarnej co ta, która wykazała, że jedzenie skonsumowane nie przy stole nie zawiera żadnych kalorii".
Terry Pratchett "Złodziej czasu" 

"- Mamy królika - powiedziała. I dodała tonem kogoś, kto czuje się wykorzystywany, ale wie, że później ktoś inny za to zapłaci: - Jakoś go rozdzielę na trzy porcje.
Szeroka, rumiana twarz Wojny pokryła się zmarszczkami.
- Czy ja lubię królika?
- Tak, kochanie.
- Myślałem, że lubię wołowinę...
- Nie, kochanie. Po wołowinie masz wzdęcia.
- Aha. - Wojna westchnął. - Jest szansa na cebulę?
- Nie lubisz cebuli, kochanie.
- Nie?
- Z powodu kłopotów żołądkowych, kochanie.
- Aha.
Wojna uśmiechnął się z zakłopotaniem do Śmierci.
- Będzie królik - poinformował. (...)
Śmierć słuchał tego zafascynowany. Nigdy jeszcze nie spotkał się z pomysłem, by własną pamięć trzymać w głowie kogoś innego.
- A może chciałbym się napić piwa? – spróbował jeszcze Wojna.
- Nie lubisz piwa, kochanie.
- Nie?
- Nie, źle się po nim czujesz.
- Aha. Ehm... A co sądzę o brandy?
- Nie lubisz brandy, kochanie. Lubisz swoją specjalną owsiankę z witaminami.
- A tak. - Wojna westchnął żałośnie. - Zapomniałem, że ją lubię". 
 
Terry Pratchett "Złodziej czasu"

Gardło Sobie Podrzynam Dibbler i jego specjały

"On wydawał się trochę nieswój, a przecież nawet nie jadł tego jogurtu, który, przyznaję, był trochę pobudzony, jak to w upale. Znaczy, musiałem tłuc go łyżką, żeby nie wyłaził z... No dobrze. Tłumaczyłem tylko, jak to było z jogurtem. Dobrze! Przecież warto chyba dodać trochę koloru do opowieści, prawda? Ludzie lubią kolory. Ten był zielony".
Terry Pratchett "Pomniejsze bóstwa"

"- Gorące kiełbaski, dwie za dolara, zrobione z prawdziwej świni; może kupi pan jedną dla damy?
- Czy mówi pan o wieprzowinie? — zapytał Marchewa, zerkając na lśniące kiełbaski.
- Kwestia nazwy, kwestia nazwy — odpowiedział szybko Gardło. - Ale z pewnością są to świńskie produkty. Z prawdziwej świni".

 Terry Pratchett "Straż! Straż!"

"- Paszteciki! Gorące kiełbaski! W bułce! Świeżutkie! Świnia jeszcze nie zauważyła, że zniknęły!" 
Terry Pratchett "Ruchome obrazki" 

"- Dobry wieczór, chłopcze. Masz ochotę na pyszną gorącą kiełbaskę?
Victor zerknął na lśniące wałeczki ułożone na tacy zwisającej z szyi Dibblera. Pachniały apetycznie. Jak zawsze. A potem człowiek odgryzał pierwszy kęs i odkrywał, że Gardło Sobie Podrzynam Dibbler potrafił wykorzystać takie kawałki zwierzęcia, z których posiadania zwierze nie zdawało sobie nawet sprawy. Odkrył bowiem, że z dostateczna ilością smażonej cebuli i musztardy ludzie zjedzą wszystko.
- Specjalna zniżka dla studentów szepnął konspiracyjnie Dibbler. Piętnaście pensów, i gardło sobie tym podrzynam.
Strategicznie uchylił pokrywkę patelni, wypuszczając obłok pary. Pikantny zapach smażonej cebuli spełnił swe niegodziwe zadanie".

Terry Pratchett "Ruchome obrazki" 

"Ostrożnie poruszając rękami, Dibbler odsłonił specjalną sekcję swojej tacy, sekcję wysokiej klasy, zawierającą kiełbaski, których składniki były 1) mięsem, 2) pochodzącym z określonego czworonogiego zwierzęcia, 3) prawdopodobnie lądowego".
Terry Pratchett "Prawda"  

"Moist przyjrzał mu się ponad papierami. Geronimo Sebastian Procjusz Dibbler, nazwisko bardziej okazałe od swego nosiciela. Wszyscy znali G.S.P. Dibblera. Sprzedawał paszteciki i kiełbaski z tacy na szyi, zwykle ludziom, którym zaszkodziły napoje, a którzy w efekcie stawali się ludźmi poszkodowanymi przez paszteciki.
Moist jadał u niego niekiedy jakiegoś pasztecika czy od czasu do czasu kiełbaskę w bułce i ten fakt bardzo go ciekawił. Było w nich coś, co kazało wracać po więcej. Musiały zawierać jakiś tajemniczy składnik, a może mózg zwyczajnie nie wierzył w to, co przekazywały kubeczki smakowe, i chciał jeszcze raz poczuć na języku strumień tych gorących, tłustych, nie całkiem organicznych i trochę chrupiących substancji. No i człowiek kupował następną porcję.
Należy też uczciwie przyznać, że zdarzały się chwile, gdy Dibblerowa kiełbaska w bułce była właśnie tym, czego człowiek pragnął… Smutne to, ale prawdziwe. Życie sprowadzało go czasem tak nisko, że przez kluczowe kilka sekund ta kakofonia dziwnych tłuszczów i niepokojących faktur była jego jedynym przyjacielem na całym świecie".
 Terry Pratchett "Świat finansjery"   

"(...) Każdy może sprzedawać kiełbaski. Mam rację, Victorze?
- No… - odparł z wahaniem Victor. Nikt oprócz Dibblera nie mógłby chyba sprzedawać kiełbasek Dibblera.
- Sam pan widzi - zakończył Silverfish.
- Tylko że - dodał Victor - pan Dibbler potrafi sprzedać swoje kiełbaski nawet tym, którzy już raz je od niego kupili.
- Zgadza się! - Dibbler uśmiechnął się promiennie.
- Człowiek, który potrafi sprzedać kiełbaski pana Dibblera dwa razy, potrafi sprzedać wszystko - orzekł Victor".
 Terry Pratchett "Ruchome obrazki"

Zdrowe jedzenie Vimesa

"Kawa Shama Hargi przypominała roztopiony ołów, ale jedno przemawiało na jej korzyść: kiedy człowiek ją wypił, ogarniało go uczucie niezwykłej ulgi, że dotarł do dna kubka.
- To był zdecydowanie okropny kubek kawy, Sham - stwierdził Vimes.
- Fakt - zgodził się Harga.
- Wiesz, wypiłem w życiu sporo paskudnej kawy, ale teraz miałem wrażenie, że ktoś przeciągnął mi piłą po języku. Długo się gotowała?
- A którego dziś mamy? - spytał Harga, czyszcząc szklankę. Harga na ogół czyścił szklanki. Nikt nigdy nie odkrył, co się dzieje z czystymi.
- Piętnasty sierpnia.
- Którego roku?
Sham Harga uśmiechnął się, a przynajmniej poruszył rozmaitymi mięśniami wokół ust. Od wielu lat jego jadłodajnia cieszyła się popularnością, ponieważ zawsze się uśmiechał, nigdy nie udzielał kredytu i był świadom, że większość klientów życzy sobie w posiłku odpowiedniego zrównoważenia czterech głównych składników odżywczych: cukru, skrobi, tłuszczu i spalonych, chrupiących kawałeczków.
- Zjadłbym ze dwa jajka - powiedział Vimes. - Z żółtkami całkiem na twardo, ale białkiem tak rzadkim, że ścieka jak syrop. I z bekonem, ale tym specjalnym bekonem pokrytym odłamkami kości i z wiszącymi kawałkami tłuszczu. I kromkę smażonego chleba, wiesz, takiego, że na sam widok arterie się czopują.
- Ciężkie zamówienie -ocenił Harga.
- Wczoraj dałeś radę. I nalej mi jeszcze kawy. Czarnej jak bezksiężycowa noc.

(...)
- I pączka. -Vimes chwycił Hargę za poplamioną kamizelkę i przyciągnął do siebie, aż stanęli nos w nos. - Pączka tak pączkowatego jak pączek zrobiony z mąki, wody, jednego dużego jaja, cukru, szczypty drożdży, cynamonu do smaku i nadzienia z dżemu, galaretki albo szczura, zależnie od lokalnych lub gatunkowych upodobań. Jasne? Nie tak pączkowały jak coś dowolnie metaforycznego. Zwykły pączek. Jeden".
Terry Pratchett "Zbrojni" 

"Dostał jednak talerz załadowany bekonem, smażonymi ziemniakami i jajkami. Patrząc na niego, słyszał paniczny krzyk własnych arterii".
Terry Pratchett "Straż!Straż!"

"Z przyzwyczajenia ruszył więc w stronę Najlepszych Żeberek Hargi, gdzie czekała go kolejna przykra niespodzianka.
Normalnie jedyną dekoracją wnętrza była kamizelka Shama Hargi, a do jedzenia dostawało się solidne, pożywne dania, same kalorie, tłuszcz, białka i może czasem jakąś witaminę płaczącą cicho z powodu samotności. Teraz na suficie krzyżowały się pracowicie wycięte papierowe wstęgi, a na ścianie ktoś kwarcową kredą wypisał menu, gdzie w każdej krzywej linii powtarzały się słowa „Koronasyjny" i „Króllewski".
Vimes znużonym gestem wskazał sam szczyt menu.
- Co to jest? - zapytał.
Harga spojrzał na napis. Byli sami w brudnych ścianach lokalu.
- Tam pisze „Dostawcy króllewskiego dworu", kapitanie - wyjaśnił z dumą.
- Co to znaczy?
Harga podrapał się chochlą po głowie.
- To znaczy - rzekł - że gdyby król wszedł tu z dworu, to by mu smakowało.
- A czy masz coś, co nie jest dla mnie nazbyt arystokratyczne? - spytał kwaśnym tonem Vimes.
Zdecydował się na plebejski smażony chleb i proletariacki stek tak krwisty, że niemal słychać było, jak rży. Zjadł go przy ladzie. Jego uwagę zwróciło ciche skrobanie.
- Co robisz? - spytał.
(...)
- Ja... ja tylko zeskrobywałem stary tłuszcz z patelni - wymamrotał.
- Rozumiem. Jak dawno już się znamy, Sham? - zapytał Vimes z przerażającą łagodnością.
- Całe lata, kapitanie - przyznał Harga.

(...)
- I czy przez te wszystkie lata kiedyś zmieniałeś tłuszcz? - zapytał.
Harga spróbował się cofnąć.
- No...
- Ten tłuszcz był dla mnie jak przyjaciel. Te małe czarne kawałki poznałem dobrze i z czasem pokochałem. Były jak posiłek sam w sobie. I jeszcze wyczyściłeś dzbanek na kawę, co? Czuję. Ta kawa jest jak miłość w kanoe. Tamta miała aromat".
Terry Pratchett "Straż!Straż!" 

"- Co to takiego? 
- Klatchiańska  ostra z anchois. - Vimes zajrzał pod pokrywkę. - Zamówiliśmy w Pizzowej Budzie Rona za rogiem.
- Czy ktoś to już jadł, Vimes?
- Nie, sir. Oni po prostu w taki sposób siekają jedzenie.
- Ach, rozumiem. Myślałem, że może moi kosztujący potraw przesadzili w entuzjazmie. Coś podobnego... Jakież rozkosze podniebienia muszą mnie czekać".
Terry Pratchett "Na glinianych nogach"

"Staruszek usiadł na kamiennej ławie.
- Rzuć to, mały, i przynieś nam po kubku herbaty, co? - powiedział. - Dla mnie zielona z masłem jaka, a pan Vimes chce pomarańczową i wygotowaną w bucie murarza, z dwoma kostkami cukru i wczorajszym mlekiem".
Terry Pratchett "Straż Nocna"
  

ŚMIERĆ

"Śmierć pochylił się w siodle i spojrzał z góry na królestwa tego świata.
NIE WIEM JAK TY, powiedział. ALE JA Z ROZKOSZĄ ZAMORDUJĘ PORCJĘ CURRY"

Terry Pratchett "Mort"

"- Proszę pana...
TAK?
- Co to jest curry?
Błękitne ognie zapłonęły w głębinach oczu Śmierci.
CZY UGRYZŁEŚ JUŻ KIEDYŚ ROZGRZANĄ DO CZERWONOŚCI KOSTKĘ LODU?
- Nie, proszę pana.
CURRY TO WŁAŚNIE COŚ TAKIEGO".

Terry Pratchett "Mort"

"DLACZEGO W TYM DRINKU PŁYWA WIŚNIA NA PATYCZKU? PRZECIEŻ WCALE NIE POPRAWIA SMAKU. DLACZEGO KTOŚ MIAŁBY BRAĆ ZUPEŁNIE DOBREGO DRINKA I WRZUCAĆ DO NIEGO WIŚNIĘ NA KIJKU?
ALBO WEŹMY COŚ TAKIEGO. Śmierć chwycił kanapkę. PIECZARKI - OWSZEM, KURCZAK - JAK NAJBARDZIEJ, SER - DOSKONALE. NIE MAM NIC PRZECIWKO NIM, ALE DLACZEGO W IMIĘ ROZSĄDKU MIESZAĆ JE ZE SOBĄ I WKŁADAĆ W TE MAŁE POJEMNICZKI Z CIASTA?
- Słucham?
TO WŁAŚNIE CALI ŚMIERTELNICY, kontynuował Śmierć. MAJĄ TYLKO PARĘ LAT NA TYM ŚWIECIE, A POŚWIĘCAJĄ JE NA KOMPLIKOWANIE NAJPROSTSZYCH SPRAW. FASCYNUJĄCE. POCZĘSTUJ SIĘ KORNISZONEM".  

Terry Pratchett "Mort" 

"Można tu znaleźć wszelkiego rodzaju restauracje, od luksusowych, gdzie porcje są maleńkie, ale za to talerze srebrne, po znane tylko bywalcom, gdzie co bardziej egzotyczni mieszkańcy Dysku zjadają wszystko, co uda im się wcisnąć sobie do gardła dwa razy na trzy próby.
Bar Najlepsze Żeberka Hargi w pobliżu portu prawdopodobnie nie zalicza się do najlepszych lokali miasta. Obsługuje klientów, którzy preferują ilość nad jakość i rozbijają stoły, jeśli jej nie dostaną. Nie szukają potraw wyszukanych czy egzotycznych, ale wolą dania konwencjonalne, jak embriony ptaków nielotów, mielone organy w powłoce jelit, plastry ciała świń czy bulwy bylin przypalane w zwierzęcym tłuszczu; w ich gwarze określa się je jako jajka, kiełbasę, bekon i frytki.
Był to ten rodzaj jadłodajni, gdzie nie jest potrzebne menu. Wystarczy popatrzyć na kamizelkę Hargi.
Mimo to, co musiał przyznać, od przyjęcia nowego kucharza interesy szły doskonale. Harga, wielka reklama własnych, bogatych w węglowodany produktów, promieniał spoglądając na salę pełną zadowolonych klientów. A jaki jest szybki! Szczerze mówiąc niepokojąco szybki.
Zastukał w klapę.
- Podwójne jajko, frytki, fasolka i trollburger. Bez cebuli - wychrypiał.
NATYCHMIAST.
Klapa uchyliła się po kilku sekundach i wysunęły się dwa talerze. Harga pokręcił głową we wdzięcznym podziwie.
Tak to trwało przez cały wieczór. Jajka były jasne i lśniące, fasolka w sosie błyszczała jak garść rubinów, a frytki miały złocistobrązową barwę ciał opalonych na luksusowej plaży. Poprzedni kucharz smażył frytki podobne do małych papierowych torebek pełnych ropiejącej mazi.
Harga rozejrzał się po dusznej sali. Nikt na niego nie patrzył. To dobrze. Musi dociec, jak to się dzieje. Znowu zastukał w klapę.
- Sandwicz z aligatorem - rzucił. - Tylko szyb…
Klapa podskoczyła. Po krótkiej chwili Harga zebrał dość odwagi i zajrzał pod górną kromkę podłużnej kanapki. Nie twierdził, że to aligator, ale nie twierdził też, że nie".

Terry Pratchett "Mort" 

Zeszłoroczniaki, skubbo, zapiekanka oracza, pukane ziarna i inne Pratchettowe ciekawostki związane z jedzeniem

"Na florę Dysku składają się zwykłe kategorie roślin, znane powszechnie jako jednoroczne - zasiewane i dojrzewające w późniejszym okresie tego samego roku, dwuletnie - zasiewane w danym roku i dojrzewające w następnym, i wieloletnie - zasiewane w danym roku i dojrzewające po wcześniejszym zawiadomieniu. Oprócz nich istnieją bardzo rzadkie rośliny zeszłoroczne. Z powodu niezwykłego skręcenia łańcuchów genetycznych w czwartym wymiarze wysiewa się je w jednym roku, a dojrzewają w poprzednim. Winorośl orzechów vuo skeeh jest szczególnie wyjątkowa, ponieważ daje plon do ośmiu lat przed rzuceniem nasion w glebę. Wino z orzechów vuo skeeh dawało niektórym smakoszom zdolność spojrzenia w przyszłość, która z punktu widzenia orzechów była przeszłością. Dziwne, ale prawdziwe".
Terry Pratchett "Kolor magii"

"Zeszłoroczniaki to uprawy rozwijające się wstecz w czasie. Sieje się je w danym roku, a plony zbiera w zeszłym.
Farmer, który zapomni posiać zwykłe ziarno, traci jedynie plony. Kto jednak zapomni posiać to, co zebrał już dwanaście miesięcy temu, ryzykuje naruszenie całej osnowy przyczynowości, nie wspominając już o głębokim zawstydzeniu".

Terry Pratchett "Mort"

"Rodzina Morta zajmowała się destylacją wina z zeszłorocznych winogron. Trunki takie są bardzo mocne i poszukiwane przez wróżbitów, ponieważ oczywiście pozwalają im widzieć przyszłość. Jedyny problem w tym, że cierpi się kaca na dzień przed i trzeba wiele wypić, żeby się go pozbyć".

Terry Pratchett "Mort"


"Znalazł suchary, twarde niczym diamentowe drzewo.
- Niech to demony! - jęknął, sprawdzając językiem zęby.
- Sucharki Podróżne Kapitana Ośmiopantera. Poznaję - odezwał się chochlik. - Bardzo wielu ludziom morza ocaliły życie.
- Na pewno. Używacie ich jako tratew czy rzucacie rekinom, a potem przyglądacie się, jak toną?"

Terry Pratchett "Kolor magii"

"- Witaj, Gorphalu - rzucił uprzejmie patrycjusz. - Wejdź, proszę. Usiądź. Czy zdołam cię namówić na rozgwiazdę w cukrze?
- Jestem na twoje rozkazy, panie - odparł spokojnie starzec. - Z wyjątkiem tych, które dotyczą konserwowanych szkarłupni". 

Terry Pratchett "Kolor magii" 

"Czy te herbatniki są z czegoś naprawdę obrzydliwego? Jak myślisz?
(...)
- Ze sprasowanych wodorostów - burknął Garhartra.
(...)
- Tak. Myślałem, że to musi być coś w rodzaju wodorostów - zgodził się Rincewind. - Smakują tak, jak smakowałyby wodorosty, gdyby ktoś okazał się takim masochistą, żeby ich próbować".
Terry Pratchett "Kolor magii"  

"Wyjął z kieszeni szaty bardzo wielką torbę i postawił ją na stole. Upadła na bok; z wnętrza wytoczyły się jakieś białe, nieforemne kulki.
Alchemicy przyglądali się im podejrzliwie.
- Co to jest? - spytał Lully.
- No… - zaczął niepewnie Peavie. - Trzeba wziąć trochę kukurydzy i wrzucić ją do, powiedzmy, kolby numer trzy, razem z olejem kuchennym, rozumiecie. Potem przykrywa się talerzem albo czymś innym, a kiedy podgrzać kolbę, kukurydza strzela, znaczy, nie tak naprawdę, raczej puka. Jak już przestanie, zdejmuje się talerz, a kukurydza zmienia się w te, no, w te rzeczy… - Spoglądał na ich zdumione twarze. - Można to jeść - wymamrotał przepraszająco. - Jeśli doda się masła i soli, smakują trochę jak słone masło.
Silverfish sięgnął poplamioną od chemikaliów dłonią i ostrożnie wybrał puszysty kawałek. Przeżuł go starannie.
- Właściwie nie wiem, czemu to zrobiłem. - Peavie się zarumienił. - Tak jakby… Miałem ideę, że to słuszne. Silverfish przeżuwał dalej.
- Smakuje jak tektura - zauważył po chwili.
- Przepraszam. - Peavie spróbował zgarnąć pozostałe kawałki do torby.
Silverfish powstrzymał go delikatnie.
- Jednak - powiedział, sięgając po następną kulkę - coś w sobie mają, prawda? Rzeczywiście, wydają się właściwe. Mówiłeś, że jak się nazywają?
- Tak naprawdę to nie mają nazwy. Mówię na nie „pukane ziarna”.
Silverfish wziął kolejne.
- Zabawne, że człowiek ma ochotę ciągle je zjadać. Takie są… jeszczetrochowe. Pukane ziarna? Nieźle".
Terry Pratchett "Ruchome obrazki"
 
"- Właśnie stłukł komplet do przypraw - zauważył Ridcully.
- Będzie szczypało w oczy przez parę godzin.
- Owszem, ostry jest jak musztarda - przyznał dziekan.
- Żeby tylko nam nie dosolił - mruknął pierwszy prymus. Nadrektor uniósł dłoń.
- Domyślam się, że ktoś zamierza zaraz powiedzieć coś w stylu: „Mam nadzieję, że straż się nie dopieprzy” - rzekł. - Albo: „Chłop jest dzisiaj nie w sosie”. Założę się, że wszyscy myślicie, co by tu powiedzieć głupiego o keczupie. A ja chciałbym się tylko dowiedzieć, jaka jest różnica między moimi wykładowcami a bandą idiotów z groszkiem zamiast mózgów".
 
Terry Pratchett "Muzyka duszy"

"Wienrich i Boettcher byli naturalnie cudzoziemcami i według ankhmorporskiej Gildii Cukierników, nie rozumieli specyfiki miejskich kubeczków smakowych.
Mieszkańcy Ankh-Morpork, jak twierdziła Gildia Cukierników, byli krzepkimi, rzeczowymi ludźmi, którzy nie lubią czekolady nadziewanej likierem kakaowym, z pewnością całkiem niepodobnymi do tych zniewieściałych, wymuskanych cudzoziemców, którzy do wszystkiego dodają śmietanki. W rzeczywistości wolą czekoladę wyprodukowaną głównie z mleka, cukru, łoju, kopyt, warg, różnych wyciśniętych składników, szczurzych odchodów, tynku, much, wosku, kawałków drzewa, włosów, płótna, pająków i sproszkowanych łusek kakaowych. Co oznaczało, że według norm żywnościowych wielkich centrów czekoladowych w Borogrovii i Quirmie, ankhmorporska czekolada była formalnie klasyfikowana jako ser, a tylko dlatego, że miała niewłaściwy kolor, unikała zakwalifikowania jako zaprawa do kafelków".
Terry Pratchett "Złodziej czasu"

"Próbowaliście kiedy skubbo? Nie? Kiedy człowiek jest głodny, nie ma nic lepszego od miski skubbo. Można tam wrzucić wszystko: wieprzowinę, wołowinę, baraninę, królika, kurczaka, kaczkę… wszystko. Nawet szczury, jeśli jakieś złapiecie. To żarcie dla żołnierza w marszu, takie skubbo. Akurat postawiłem garnek na ogniu. Możecie zjeść, o ile macie ochotę.
Oddział poweselał.
- Brzmi nieźle - ucieszył się Igor. - Co w tym jeft?
- Wrząca woda - odparł kapral. - Nazywamy to ślepym skubbo".
 
Terry Pratchett "Potworny regiment" 

 "- Więc kto robi te pyszne zapiekanki, jakie tu czasem trafiają, z serowym ciastem i warstwą gorących pikli?
- Zapiekanka oracza? Ja, proszę pana. To mój własny przepis.
- Poważnie? A jakim cudem marynowana cebulka przy pieczeniu zostaje taka twarda i chrupiąca? To niesamowite!
- Mój własny przepis, proszę pana – odparła twardo Glenda. - Nie byłby mój, gdybym komuś powiedziała".

Terry Pratchett "Niewidoczni akademicy"
 
"- Dobrze. A zapiekanka oracza?
Glenda wytłumaczyła.
- Ach, musisz być tą kucharką z Niewidocznego Uniwersytetu – domyśliła się kobieta. – To znaczy, że masz do dyspozycji nieco więcej niż zwykła kucharka. Zatem, dedukuję, że aby marynowane cebulki w zapiekance zachowały chrupkość, tuż przed pieczeniem wkładasz je do chłodni, a żeby nie zamarzły, owijasz w ser. Jeśli właściwie ułożysz zapiekankę i będziesz uważała na temperaturę, powinno się udać".
Terry Pratchett "Niewidoczni akademicy" 

Grafika: Scoffer 

Popularne Posty

Translate

Obsługiwane przez usługę Blogger.